Wyciągamy wnioski i pracujemy dalej
Dwa biegi w krótkim okresie czasu to chyba nie dla mnie. Po powrocie z rowerów organizm wracał powoli na dobre tory, treningi szły bardzo dobrze, prędkości 3:20 - 3:30 nie sprawiały mi problemów, a treningi tempowe polubiłem jak dawniej, ale...
Właśnie jest jedno wielkie ALE. Nic nie przełożyło się na zawody wręcz odwrotnie, równia pochyła przyszła w najmniej oczekiwanym momencie !
Do Lubonia pojechałem na zaproszenie mojego dobrego kumpla Adama. Był to ostatni bieg z cyklu GP Wlkp na 10 km i trzeba było go zaliczyć.
Zaliczyć - nienawidzę tego słowa. To tak jakbyś jechał na zawody, żeby je tylko przebiec, a nie walczyć. Tego dnia walczyłem, ale chyba tylko z samym sobą i wiatrem :)
Przed biegiem rozgrzewka szła bardzo dobrze, nic nie wskazywało na to co stanie się w trakcie biegu.
Start o 11:11 i poszliśmy !!!
Nie czułem się tego dnia na tyle, aby walczyć o jakieś rekordy z dwóch względów. Silny wiatr wybił mi to z głowy na samym początku i druga sprawa, która przynosiła mi wielki dyskomfort to ból zęba, który niestety podczas biegu nasilał się.
Jak powiedziałem A to trzeba powiedzieć B i zapierdzielać.
Zegarek pokazywał tempo 3:18 - 3:20, więc tragedii nie było.
Na 5 km 16:37 i jakoś momentalnie zeszło ze mnie powietrze !
Mijając 6 kilometr przywitał mnie mocny wiatr w twarz i tak przez 2 km, a do tego podbieg.
Bałem się patrzyć na zegarek, żeby się nie załamać !
Przed sobą widziałem tylko Szymona jakieś 80-100 metrów, a do tyłu nie miałem zamiaru się oglądać, bo pogorszyłoby to tylko sprawę .
Na 8 km dogoniła mnie grupka dwóch zawodników i minęli mnie jakbym stał w miejscu !
GŁOWA PUŚCIŁA .
Dopiero po chwili zerwałem się za nimi.
Zadałem sobie pytanie : Zaliczysz ten bieg czy powalczysz ?
Nogi jakoś przesuwały się do przodu, ale tempo było już w okolicy 3:30, a czułem się jakbym biegł w tempie na rekord świata :)
Chłopacy systematycznie mi odchodzili, aż zobaczyłem znacznik 9 km :)
Miałem do nich straty jakieś 50-70 metrów, więc zapadła decyzja teraz albo nigdy.
Czaiłem się za plecami, aż wbiegliśmy na ostatnią prostą - był tam znaczek 300 metrów do mety więc zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy i cała naprzód.
Gdybym miał jeszcze 200-300 metrów więcej gdybym zdecydował się wcześniej na atak była szansa na miejsce o 2 oczka wyżej, ale tego dnia zabrakło mi "JAJ".
Bałem się zaryzykować, gdyż organizm nie działał na 100 % swoich możliwości, a wtedy człowiek nie czuje się pewnie i więcej jest podczas biegu wątpliwości, które nie pomagają w szybkim bieganiu.
Wtedy nie ma co myśleć !!! im więcej myślisz tym wolniej biegniesz :)
Czas na mecie OSZAŁAMIAJĄCY 34:35 - czyli przy dobrych wiatrach spokojnie na treningu tak nabiegam :D
Po biegu miałem wrażenie, że mnie czołg przejechał :( wszystko mnie bolało dosłownie WSZYSTKO .
Organizmu nie oszukasz... nie w pełni zdrowym jakoś szybkie bieganie nie idzie :)
Podłamany, pełny rozgoryczenia udałem się do domciu :D
A już w sobotę kolejny bieg z cyklu City Trail !
Dzień po Luboniu potrzebowałem małego reseta więc udałem się na trening Maratończyk Poznań :)
Miałem wielkie wątpliwości czy startować w sobotę. Z czwartku na piątek spałem niecałe 3 h, bo ząb dawał o sobie znać na tyle dobitnie, że podziwiałem tej nocy piękne gwiazdy na niebie, a nie spałem w cieplutkim łóżku :)
W piątek w pracy cudownie się opierdzielało :) jak zacząłem o 5 to już chciałem wrócić do domu i iść spać ! To była męczarnia na maksa ... o 13 wystrzeliłem do domu i spać ! Wieczorny trening odpowiedział mi na pytanie : Biegać jutro czy nie ?
Nogi mega ciężkie i ząbek :)
Wstałem w sobotę o 7 i decyzja . Idę najwyżej mi młodzi dupkę spiorą ! ;)
Czy to była dobra decyzja ? Z perspektywy czasu odpowiem, że NIE !!!
Lepiej było zostać w domu odpocząć, a nie szarpać się na 5 km...
Start !
Po 500 metrach wiedziałem już, że lekko nie będzie .
Marcin z Pawłem otworzyli 1 km w 3 minuty, a u mnie zegarek pokazał 3:10 i już miałem dość :)
To jest ten dzień, to jest ta chwila, kiedy bieganie nie sprawia radości ! Trzeba sobie to jasno powiedzieć :)
Między 1 a 2 km chłopacy odeszli mi na ponad 50 metrów ale nie, że przyspieszyli . Ja zwolniłem i to bardzo :)
Tempo spadło do 3:20 i tak sobie leciałem... z nogi na nogę tupałem widząc ich przed sobą :) Nie mogłem przyspieszyć, nie mogłem zerwać się i powalczyć o lepszy czas.
Nawet zdjęcia z biegu wyszły w miarę, bo nie dałem z siebie 100 % a było to może 60 %.
Obejrzałem się kilkakrotnie za siebie - nigdy tak nie robię . No może jak mam dość i czekam tylko na upragnioną metę.
Na 4 km widząc przed sobą Roberta jakieś 60-70 metrów spróbowałem coś zerwać . Udało mi się go dogonić 500 metrów przed metą i doleciałem na 5 miejscu z czasem 16:36 :)
Czułem się jakbym zrobił rekord życiowy . Blady, kręciło mi się w głowie i po kwadransie wylądowałem w pobliskiej toalecie wymiotując jak kot.
Co to był za dramatyczny bieg. Czas o ponad 20 sekund gorszy niż na 1 biegu, a samopoczucie tragiczne.
Podsumowując te dwa jakże NIEUDANE starty na koniec sezonu .
Najpierw zdrowie, a potem bieganie. Nie ma co z lekkim przeziębieniem i z bolącym ząbkiem biegać na pełnych obrotach, bo się zwyczajnie nie da! Organizmu nie oszukasz i nie wyciśniesz z niego więcej na ile go stać danego dnia. Były to dla mnie bardzo bolesne starty, które pokazały jaki jestem słaby i z tym faktem chowam się na okres zimowy aby w przyszłym sezonie wrócić - SILNIEJSZY I MĄDRZEJSZY O NOWE DOŚWIADCZENIE ;)
Wam również życzę zasłużonej regeneracji po sezonie i spokojnego przygotowania się na przyszły w zdrowiu i z radością biegania :)
Dla tych, dla których sezon trwa cały rok serdecznie zapraszam na Bieg Mikołajkowy 06.12 w Poznaniu i 13.12 w Łodzi :) Pomagamy poprzez bieganie :)
Odpocznij, wylecz zęba i do roboty. Wiosna sama się nie zrobi �� powodzenia!!!!
OdpowiedzUsuń