wtorek, 14 czerwca 2016

Wyprawa na drugi koniec Polski - stacja Warszawa

Pit stop w stolicy


   Historia tego  weekendu zaczęła się dość nietypowo. Było to jakieś 2 tygodnie przed biegiem, wróciłem mega zmęczony z pracy i padłem jak ścięty do łóżka. Obudziła mnie wiadomość na instagramie. Napisał Mateusz, którego wcześniej nie znałem i było krótko: podaj numer telefonu jest sprawa. 5 minut później dzwoni i proponuje wyjazd na sztafetę do Białegostoku, żeby wspierać Fundację Pomóż IM, oczywiście od razu się zdecydowałem, bo wiedziałem, że będzie niezła zabawa. Gdy skończyłem rozmowę zacząłem się zastanawiać jak ja się tam dostanę, przecież to drugi koniec Polski. Analizowałem milion opcji dojazdu, szukałem od razu jakichś biegów w sobotę na trasie samochodowej, żeby wystartować, ale nie specjalnego nie znalazłem. Postanowiłem wpaść do Kubusia, z którym kiedyś dawno, dawno temu razem, jeszcze za juniora biegałem. Te niezapomniane obozy w 2005-2007 do dzisiaj miło wspominam oglądając zdjęcia.

A więc nocleg u Kuby połączony z małą imprezką i w sobotę miałem jechać dalej, żeby zameldować się wieczorkiem w Białymstoku. Piątek rozpocząłem już o 4:00 i z torbami załadowany jak Beduin ruszyłem do pracy. To był ciężki dzień, strasznie dużo się ciało, skład w firmie okrojony, czasu na spokojne śniadanie brak. Na szczęście udało się wyjść punktualnie, na dworzec chwilę przed czasem i oczekiwanie na pociąg umiliła mi Panienka Zosia z Kobiety Biegają, która również obrała kierunek stolica. Tradycyjnie podróż pociągiem to dla mnie błogi sen, gdy tylko ruszam od razu kimam. Facebook przypominał mi, że Bieg Ursynowa jest w Warszawie, więc długo nie myśląc napisałem do Mateusza: ogarniesz mi pakiet na jutro na 5 km? Dał radę za co mu bardzo dziękuję, bo jak się później okazało była to dobra decyzja.



Przed 18 w stolicy. Kuba ugościł nas po królewsku. Kolacja + piwko (tak tak wypiłem 3 piwka, do tego były to Desperadosy), szybkie przekąski, długie rozmowy i koło 1 ogarnął mnie błogi sen. Tego dnia nie biegałem, bo zwyczajnie nie było kiedy. Wróć mógłbym zrobić trening w Warszawie, ale w gościach jeszcze biegać jak się widzę z nimi raz na rok po prostu nie wypada :)



Gdy budzik zadzwonił o godzinie 7 pomyślałem sobie, to będzie długiiii dzień ! Na śniadanie zjadłem jak na mnie przed zawodami bardzo dużo. 4 kanapki + pół czosnkowej bułki i kawa razy 2. Dlaczego, aż tyle ? Nie byłem po prostu bojowo nastawiony do tego startu. Nie miałem planu, a chciałem jedynie potupać i zobaczyć jak to się robi w stolicy. Szybkie pakowanie no i ZONK... brak spodenek startowych, miałem tylko długie getry i spódniczkę na niedzielny start. Znajomy z instagrama pożyczył mi swoje spodenki :) Dziękuję Bomba Biega ! Byłem trochę rozbity, dobrze, że zabrałem buty !



O 9:00 na miejscu, a start o 10:00. Szczerze to tak późno dawno nie pojawiłem się na zawodach :) Małe problemy z odbiorem pakietu startowego, bo nie było mnie na żadnej liście. Decydując się o 17 dzień przed biegiem wcale mnie to nie dziwiło. Rozgrzewka bardzo krótka, ale intensywna. Spotkałem się z chłopakami, odebrałem spodenki, chwila pogawędki i dalsza rozgrzewka. Nie obyło się bez problemów żołądkowych po wczorajszej uczcie, na starcie pojawiłem się 3 minuty przed godziną zero, przez co schowałem się w tłumie oddzielonym od czołówki taśmą .Nie czułem presji, ale jakiś dziwny wewnętrzny spokój.



Równo o 10:00 ruszyliśmy. Jakieś 400-500 metrów biegłem w tłumie, a chcąc wyprzedzać wbiegałem dosłownie na wysepkę oddzielającą jezdnie. Elita kobiet poszła tak mocno, że dopiero po 1 km je dogoniłem. Patrzę na zegarek, a tam o dziwo 3:04 i w ogóle nie czułem tej prędkości. Pewnie dlatego, że dookoła mnie było 20 osób co na innych zawodach mi się jeszcze nie zdarzało :D czułem, że zmieszają mnie z błotem i skończę na 100 + miejscu.





Gdy minąłem 2 km i zegarek pokazał 6:13, czyli kolejny kilometr w 3:09 postanowiłem JEDNAK spróbować powalczyć. Szybka kalkulacja w głowie i myślę, że może uda się połamać przyzwoitą granicę 16 minut. Więc ogień !



Tak pomyślałem i ruszyłem. No tak, ale samemu to się nic nie zwojuje, jeśli wieje Ci prosto w pysk ! Między 2 a 3 km dogoniłem grupkę 10-12 osób, a czas kilometra aż 3:13. Chłopaki bardzo zwolnili, bo ja jakoś specjalnie nie poszalałem na tym kilometrze :D



Po nawrotce wreszcie zaczęło delikatnie wiać w plecy, ale co z tego jak moje ręce stały się tak ciężkie jakbym dzień wcześniej przerzucił 10 ton węgla. Leciałem, a raczej płynąłem już.

Na 4 km melduje się z czasem 12:33. Mówię sobie o kurde ledwo żyję, a po 3:06 się biegnie :D Liczę w głowie i mówię sobie: Piotr ostatni kilometr w 3:06 i życióweczka będzie. Trudno mi w to było uwierzyć, że może tak się stać :D

Ostatnie metry się strasznie dłużyły, metę było widać, ale za szybko to się do niej nie zbliżałem. Nie miałem dopingu takiego jak w Poznaniu, może tego zabrakło w ostatecznej walce o czas. Już nawet nie patrzyłem na zegarek, ale nie oznacza to, że się poddałem. Nie mogłem po prostu szybciej, bo nogi chciały jednak ręce nie współpracowały z resztą ciała.

Finisz był ślimaczy... dałem się porobić na ostatnich metrach 5-6 zawodnikom. Zegarek zakomunikował mi, że 5 km według GSPu pokonałem w 15:37, a tu do mety jeszcze 50 metrów.

Mijam upragnioną bramę z czasem 15:44 ! SZOK. :)



Słowem podsumowania WARTO BYŁO :) albo Warszawa ma szybki asfalt, albo desperadosy w liczbie 3 działają jak legalny doping ;) Między Bogiem a prawdą jedno jest pewne, biegi bez ciśnienia i bez parcia na wynik wychodzą mi o wiele lepiej :)



Druga kwestia dieta, która stosuję już drugi miesiąc dała mi duże efekty. Nie dość, że samopoczucie o wiele lepsze, regularne posiłki dopasowane do mojej aktywności to i waga systematycznie spada w dół. Nie czuję utraty mocy, a rozbiegania są teraz o wiele przyjemniejsze. Nie ma się co dziwić jeśli jest ponad 4 kg mniej do dźwigania. Organizm odczuł utratę wagi i bardzo pozytywnie na to zareagował. Mam nadzieję, że dobre nawyki żywieniowe będę kontynuował, bo niedługo niestety dieta się skończy. Dziękuję Marago Fit, bo ten czas to również zasługa Waszej diety, która jest bardzo skuteczna!


I bonus.









1 komentarz:

  1. uwielbiam te Twoje pełne grozy i napięcia relacje :) super wynik, brawo brawo brawo!

    OdpowiedzUsuń