wtorek, 22 marca 2016

Męcząca Dziesiątka, czyli jak nie otwierać sezonu biegowego.

Złe dobrego początki ?


   Ciężko jest pisać o rzeczach, które nie wzbudzają w nas miłych wspomnień. Od sobotniego biegu minęło już trochę czasu, a ja nadal szukam odpowiedzi na pytanie, gdzie podziała się forma tego dnia.
   Wszystko w przygotowaniach szło poprawnie, starty kontrolne na City Trail na dużym zmęczeniu, bez odpuszczania treningów, więc byłem dobrej myśli co do startu w Maniackiej Dziesiątce.
   Ostatni tydzień był już nieco lżejszy, trzy dni przed biegiem już było typowe tupanie i relaks, żeby na sobotę noga się kręciła. W środę biegałem spokojne wybieganie z Marcinem i byłem tego dnia pewny, że poprawienie wyniku z zeszłego roku będzie możliwe.



   Pakiet odebrany już w piątek, chwilę po 18 były tłumy w biurze zawodów, jednak odbiór poszedł bardzo sprawnie i do domciu relaks przy filmie.

 Sobota - poranek jak każdy przed zawodami. Śniadanie 4 h przed startem i jazda na Maltę.

Byłem wyjątkowo spokojny i pewny tego, że dobrze przepracowany okres zimowy musi jakoś oddać na zawodach dobrym wynikiem. Jak się okazało nie był to ten dzień.

   Rozgrzewka i tutaj byłem już trochę zaniepokojony, że nogi jakieś ciężkie, jakby nie rozbudzone. Nieraz tak miałem, że rozgrzewka szła słabo, a na zawodach był gaz... 4 przebieżki - mało swobodne.

   Start - strefa elity tym razem wielki ścisk, ledwo się spostrzegłem, a już byłem w 3-4 rzędzie, ktoś mnie nadepnął, ja na kogoś wpadałem. 

   Strzał startera i dopiero po jakiś 200-250 metrach udało mi się swobodnie biec nie omijąc nikogo i nie przeskakując przez gąszcz nóg. Tłum ruszył... Nie lubię takich sytuacji, że na samym starcie muszę się stresować i stukać się łokciami z zawodnikami.

   1 km planowo 3:08 i niestety czołówka już uciekła, ale taki był plan, żeby spokojnie zacząć i lecieć swoje. "Lecieć" - tym razem to był świński trucht ;(




  2-3 km z mocno wiejącym wiatrem z przodu i niestety noga nie podawała, a w brzuchu zaczęło się dziać coś niepokojącego. Zerwałem się po 3 km, ale to nie był dzień na szybkie bieganie.

   Nie oglądałem się, nie rozpraszałem próbując skupić się na swoim i miałem nadzieję, że jednak zła passa przejdzie i przetrwam te chwile. Mijając 5 km i zerkając na zegarek zeszło ze mnie powietrze.

 16:36 - może gdyby bieg układał się inaczej ruszyłbym jeszcze do walki, ale nie dało się.



  Dziwnie mi opisać tę niemoc, bo tempo jakim biegłem 3:20 nie sprawiało mi żadnego problemu na treningach, a tutaj okazało się, że to mega wyzwanie.

   Po 6 kilometrze puściłem Szmajchela i Owoca, na 7 km doszli mnie kolejni zawodnicy. Smutne było to, że nie mogłem ruszyć. Ten moment, gdzie trzeba było się zebrać i walczyć - przespałem.




   Doping na Malcie miałem przedni ! Jednak lokomotywa pędziła jednostajnym tempem i nie chciała finiszować.

   Jedynie ostatni kilometr to mikro walka.

   Meta i czas 33:22 - szybko zwinąłem się ze strefy mety. Nie miałem ochoty na pogaduszki, nie ma się co dziwić, ambicje miałem wielkie...



   Jedyną radością tego dnia są wyniki chłopaków, którym pomagam w treningach bo całą trójka zrobiła życiówki :)



 



   Mam nadzieję, że w tym sezonie będzie jeszcze jakiś w bieg, w którym pokażę na co mnie stać :) Maniacka 10 była cierpieniem mojej głowy, gdyż nie mogłem walczyć, a bieg oddany był walkowerem. 

   Dziękuję za słowa wsparcia po biegu i obiecuję, ze nie ustanę w walce ! :) 











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz