poniedziałek, 25 kwietnia 2016

A im większy spon­tan, tym le­piej za­pada w pamięć.

   XXXIII Bieg Kosynierów Września 2016


   Czasem ciężko jest mi wytłumaczyć miłość do biegania -  człowiek się męczy i cierpi w trakcie biegu, jednak to co się czuje na mecie rekompensuje cały trud.  Po ostatnich startach nie miałem jakoś specjalnie ochoty jechać na kolejne zawody, a jedynie spokojnie sobie trenować w domowym zaciszu, obrać jakiś cel i odpowiednio się do niego przygotować. Wszyscy z Nas planują weekendowe starty z dużym wyprzedzeniem. Sami wiecie zapisy, limity, wolne weekendy w pracy i takie tam. Złożyło się tak, że weekend wolny miałem, a pakiet startowy również z okazji wygrania w zeszłym roku Grand Prix Wielkopolski na 10 km. Droga na zawody łatwa nie była, logistycznie troszkę byliśmy ograniczeni. Zgubiłem portfel jakiś czas temu, więc siłą rzeczy samochód odpada.

   Pociąg bardzo wcześnie rano. Eh ! Już w sobotę wieczorem pytałem się Agnieszki czy chce jej się jechać. Po cichu liczyłem na odpowiedz NIE. Jak się zapewne domyślacie, powiedziała, że oczywiście, że chce jechać! No niestety z kobietą nie ma co dyskutować. Rozpocząłem poszukiwania transportu i dzięki Stefanowi Renacie dotarliśmy na miejsce :) Dziękuję ! :) No i oczywiście Adze, która to właśnie dała nam kontakt do maniaków z PnB.

   Bieg we Wrześni jest dla mnie sentymentalny, bo 2 lata temu pierwszy raz połamałem tam 33 minuty i wtedy zabawa w biegi uliczne rozpoczęła się na dobre. Tym razem w głębi duszy liczyłem na wynik blisko tego czasu, jednak warunki nie sprzyjały tego dnia. Silny wiatr i długieeee ciągnące się proste nie napawały optymizmem.

   Odbiór pakietu startowego odbył się na szczęście bez problemu (dzięki Agnieszka za pomoc) pomimo braku dowodu osobistego kolejny maniak z grupy Piątkowo na Biegowo przyszedł mi z pomocą :) Zero kolejek wszystko w biurze zawodów szło płynnie. Sala gimnastyczna z możliwością skorzystania z szatni i prysznicy na +. 

   Znajomych było od groma :o Nerwy troszkę mnie złapały jak widziałem co chwilę potencjalnych biegaczy, którzy mogli mnie porobić. Schowałem się w cichym miejscu na rozgrzewkę, muzyka, troszkę skupienia i na start !

   Stoimy już gotowi do biegu. A tu krew z nosa... nosz kurde... rękawki służyły mi za chusteczkę, aż do 3 km.  Głowa dostawała ostrą szkołę walki. Ostatnio odebrałem wyniki krwi i niestety poziom żelaza i hemoglobiny mam kiepski. Jak łatwo się domyśleć nie pomagało mi to, a nawet miałem ochotę wycofać się ze startu, gdy zobaczyłem krew. No, ale może to był jakiś sprawdzian ? 

   Wystrzał z armaty i poszliśmy ! Tzn poszli :) ja ruszyłem spokojnie, nie miałem nawet ochoty szaleć. Po pierwsze bardzo niepewny własnej formy, a raczej trochę brak wiary we własne możliwości, no i ta krew z nosa, jakoś hamowały nogi. Bałem się po prostu, że może coś złego stać się w trakcie biegu, więc bardzo asekuracyjnie przebiegłem pierwsze 5 km.




   Krzysiek z Adamem uciekli mi tak, że momentami znikali mi z pola widzenia nawet na długiej prostej.  Darek biegnący na 3 miejscu miał nade mną jakieś 60-70 metrów przewagi już na 3 km. Trzymałem tempo, bo te proste pod wiatr dawały ładnie popalić. Dystans do 3 miejsca topniał w ochach, a ja nie rwałem tylko skupiałem się na równym rytmie.



1 km - 3:14

2 km - 3:24

3 km - 3:24

4 km - 3:25

5 km - 3:20

wybiło 5 km - 16:47. Pomyślałem sobie tylko jedno o kurde. Jest źle !



   Tuż przed 5 km wbiłem na 3 miejsce.

   Doping sporej liczby znajomych twarzy bardzo mi w tym momencie pomógł ! Oczywiście na połówce nie mogło zabraknąć Agusi, która ostro zdzierała gardło. Dziękuję Janusz za wsparcie !

6 km - 3:12 - no to jedziemy z tematem, jak pomyślałem tak zrobiłem. Ruszyłem delikatnie wierząc jednak we własne siły. Cały czas trenuję mocno, więc nogi powinny donieść do mety.

7 km - 3:16

8 km - 3;25 - pomyślałem, że nie będzie już wiało. Pomyliłem się, ale pocieszające było to, że Adam do którego miałem straty na 5 km ponad 40 sekund pojawił się na horyzoncie. Więc szalony pomysł urodził się głowie. Gonimy ? 

9 km - 3:22 - Takie gonienie po 3:22 to wiecie ;(

10 km - 3:06 - jedyne co pamiętałem sprzed dwóch lat to to, że ostatni kilometr jest z górki! A, że ponad 80 kg w dół leci jak szalone, więc ruszyłem ile sił w nogach, gdy dystans ciągle malał napędzałem się coraz bardziej. Jednak zakwaszenie było już na tyle duże, że nie dałem rady wykrzesać z siebie więcej na finiszowych metrach :(

   Zdjęcia z finiszu oczywiście klasa no i jeszcze ten doping, który miałem :) SUPER !


500 metrów do mety ja nadal jakieś 60-70 metrów straty :(








 OTO NAJLEPSZY DOPING NA MECIE !



Wpadłem i na zegarze 33:08 ;] a oficjalnie ? Mało ważne. Ważne, że coś się rusza :) 

Dziękuję wszystkim, którzy tego dnia przyczynili się do tego sukcesu. Od transportu z samego rana do pomocy w biurze zawodów, przed doping na trasie.


z ekipą PnB :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz